W którąś sobotę wybrałyśmy się z Ewką na bazar staroci na Kole, jak zwykle, po nic konkretnego.
Kiedy Ewka z jakimś starym dziadem ćwiczyła trudną sztukę negocjacji mi wpadły w oko krzesła, które miały w sobie coś, co jednak było ledwo dostrzegalne pod warstwą emulsyjnej farby w kolorze odchodów i pokrywą gwoździ i gwoździków, które ktoś wbijał jak opętany w każde miejsce, które powodowało niestabilność krzesła. A uwierzcie mi, że jak je kupowałam, nie było takiego miejsca, które tej niestabilności by nie powodowało.
Oprócz tych wszystkich przywar krzesła miały jeszcze jedną wadę. Jak większość rzeczy na Kole były drogie. Kiedy miałam się już poddać, zjawiła się Ewka, która dobiła ostatecznie z Panem targu.
Ten niepocieszony, że za tanio sprzedał, postanowił się na nas zemścić i kiedy kasę miał już w łapie powiedział nam, że sprzedał nam dwa za 100 zł, podczas gdy on kupił je od jakiegoś menela ze wsi za dychę.
Przyznam, że jak dla mnie to było o dwie informację za dużo, nie dość, że nabyłam za 100 zł krzesła warte dychę, to jeszcze ich pochodzeniem też miałam nie móc się pochwalić.
Ewka jednak wykazała się większym refleksem i odpaliła dziadowi, że kupiłyśmy je za 100, a sprzedamy po renowacji za 1000.
Ku mojej uciesze dziad posmutniał, rzucił nam jeszcze co prawda, na do widzenia, z grymasem pogardy na twarzy parę k...w, ale wszystko dobrze się skończyło.
Nie skończyło by się, aż tak dobrze, gdyby nie Maciek, który nabawił się permanentnego odrętwienia rąk od drapania, sklejania, polerowania i wygładzania kupionych przeze mnie krzeseł.
Dzięki jego poświęceniu wyglądają dziś tak.
Ja jedynie ubrałam je resztką zasłonek z IKEI z kolekcji z przed 100 lat, która jednak idealnie spasowała mi z podłogą w kuchni. A jako, że kuchnia jest połączona z pokojem, a stół stoi na granicy tych dwóch pomieszczeń, taki wzór to strzał w 10. Fajnie to wszystko scalił.
Dziełem Maćka, które mam zamiar jeszcze pokazać jest stara komoda z lat 50, która od jakiegoś czasu była moim marzeniem.
ojć...no rzeczywiście pan sprzedający trochę przegiął...ale krzesła wyglądają pięknie.
OdpowiedzUsuńCieszę się, że Ci się podobają. Bardzo je lubię. Mają jakąś historię, dłuższą niż ściągnięcie paczki z regału w magazynie Ikei:)
UsuńTeraz wyglądają idealnie( i podłoga też:) !
OdpowiedzUsuńMyślisz o tej w kuchni? Ja też jestem z niej zadowolona, chociaż historia jej skombinowania zasługuje na kolejnego posta:)
UsuńJa bym się tym dziadem nie przejmowała - krzesła po renowacji naprawdę wyglądają jak za 1000 zł :)! I myślę, że nie jeden osobnik by się skusił i mówił, że cena rewelacyjna ! Ludzie sobie sprawy nie zdają, ile takie rzeczy teraz kosztują - niech dziad żałuje :).
OdpowiedzUsuńCo okropny facet z tego sprzedawcy !!!! Niech go ... Kochana spisałaś się na medal z odnowieniem.BRAWO :)
OdpowiedzUsuńpozdrawiam
Kopnęłabym w kostkę takiego faceta! Masakra!
OdpowiedzUsuńAle udany nabytek :)
No tak to jest, że menele po dyszce sprzedają :) Bo to trzeba menela znaleźć i ominąć pośredników :D Piękne są teraz te krzesła !
OdpowiedzUsuńRozumiem, że sprzedawca odkrył potencjał mebli, no ale przegiął. I to ostro. No ale krzesła wyszły tobie piękne, chociaż nie wyobrażam sobie ile pracy musieliście włożyć w polerowanie i doprowadzanie ich do takiego stanu, w jakim są teraz:)
OdpowiedzUsuńPiękne! Jak za tysiąc!
OdpowiedzUsuńPrzepiękne krzesła! A ich historia mimo wszystko jest warta przytoczenia :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie i dziękuję za odwiedziny!
Ale tu fajnie u Ciebie! Będę wracać. Dzięki Tobie mam ochotę moje krzesła wyremontować.
OdpowiedzUsuń