środa, 4 października 2017

Malu malu IKEA feat Flugger



Jak zasiadam do pisania tego posta to fest pizga za oknem/piękny i wzruszający początek,aż chce się czytać dalej...
W związku z czym w swej wspaniałomyślności pomyślałam, że czas na post z serii  choć pomaluj mój świat na żółto i na miętowo/ah ta znajomość polskiej piosenki, chyba do JAKA TO MELODIA się zgłoszę. Obyta z kamerą jestem. Występowałam w Rykowisku pierdylion lat temu i byłam na wyjściu Gulczasa w pierwszej edycji Big Btothera. WYSTARCZY!!!
A! I jeszcze wcześniej z Aśką bardzo chciałayśmy w telewizji WOT/Warszawski Ośrodek Telewizyjny wystąpić, która wizytowała naszą podstawówkę z okazji wystawy kotów zorganizowanej przez jedną z ambitnych uczeninic. Zdradzę, że nie byłam to JA.
Koty były tak egzotyczne, jak rok w którym wystawa miała miejsce czyli jakiś 1990. Generalnie każdy kto miał kota mógł przyjść i go sobie wystawić. My nie miałyśmy co wystawiać, ale szczęśliwie znalazłyśmy jakiegoś spolegliwego kota po drodze do szkoły, koło sklepu i zmusiłyśmy go do współpracy pętem kiełbasy zakupionym w owym.
Pamiętam, że na poczekaniu brednie wymyślałyśmy, pytane przez Pana reportera co kotek lubi a czego kotek nie lubi.
No naprawdę wystarczy, wystarczy!!!
Wracając jednak do malowania, po tym przydługim wstępie.
Wykonałam je nie dla siebie, ale na własnych warunkach. W sensie, że mogłam użyć farb Flugger'a, którego jestem nieodpłatnie wyznawczynią. Zawiodłam się tylko tym zestawem wałek plus pędzel. Jedno i drugie takie se, ale jakoś dało radę i po drugiej warstwie farby z efektu byłam zadowolona. 
Namówiona przez sprzedawcę we Flugerze kupiłam podkład, ale zrobiłam próbę i okazało się, że bez krycie jest takie samo więc odpuściłam extra robotę, extra kasa została niestety wydana bezpowrotnie, ale może pisząc ten post kogoś przed nim uchronię. Mebli też wcześniej nie zmatowiłam, nawet suchą ścierą ich nie przetarłam. Skręciłam i pomalowałam. 
Ktoś wybrał fajne kolory, bo nie byłam to ja i bardzo spodobały mi się pomysł z drewnianymi wieszakami,które też malowałam. Muszą efektownie wyglądać we wnętrzu. Mam jedynie wątpliwości co do możliwości ich wykorzystania w charakterze wieszaków, używanych przez małe rączki. 
Nie było mi dane zobaczyć pokoju, w którym meble zamieszkały, ale mam ich zdjęcia. 
Tęsknię :D



















19 komentarzy:

  1. Co za fantastyczny, niepowtarzalny wstęp do "o malowaniu mebli"! :):):)
    Choć jestem prawie bezmięsna, to te pęto kiełbasy do mnie też przemówiło.
    Kolejna sprawa; podziwiam Cię, naprawdę, w jakich czystych warunkach pracujesz! Ja już widzę, w moim wykonaniu... ten bajzel...

    OdpowiedzUsuń
  2. Już północ... Czytam Twojego wpisa, a za oknem pizga niemiłosiernie ;) do tego folia z remontowanego blogu furczy... Sceneria rodem z horroru, a tu tak ślicznie i kolorowo u Ciebie. CUDNE krzesełka. Pozdrawiam. Pa

    OdpowiedzUsuń
  3. Przepiękne zdjęcia!

    Heh, i świetny opis ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Haha,parcie na szkło było to i kota trzeba było skombinować :0
    Śliczne kolorki!!

    OdpowiedzUsuń
  5. I Ty to z dwójką dzieci niedużych takich poczyniła? No ładnie bardzo. A ja się zebrać do malowanie szafy nie mogę. A jaki kolor miała szafa przed malowaniem. Bo moja drewniana i nie wiem brać czy nie brac podkład ten wspomniany?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jedno było na ten czas jeszcze w brzuchu:)Szafa była biała. Kup farbę i spróbuj w miejscu w którym nie będzie widać eksperymentowania. Myślę, że podkład nie będzie potrzebny.

      Usuń
    2. No tera to na bank się wezme. Dzięki.

      Usuń
  6. Telewizja, wywiady...nono:)
    A mebelki pięknie się prezentują w tych kolorkach...brawo...posiadacz ich jest pewnie uszczęśliwiony:))

    OdpowiedzUsuń
  7. Cudne kolorki :D
    A taka szafa to by mi się przydała...

    OdpowiedzUsuń
  8. Pomalowane po mistrzowsku, widać wprawną rękę :)

    OdpowiedzUsuń

Bardzo dziękujemy za odwiedziny!