Jak się tak długo nie robi pisiu pisiu to nie wiadomo od czego zacząć, szczególnie, że z czasem zamiera w człowieku chęć dzielenia się co u Ciebie. Pogrzeb chęci dzielenia się mogłabym wyprawić wspólny również dla przekonania, że kogoś może obchodzić czym chcesz się podzielić.
Długo tak trwałam sobie w żałobie po pożegnaniu obu tych chętek, aż tu na trasie Warszawa-Sopot, w którą zabrałam najmniejszą książkę z tych z kolejki do przeczytania - HUGGE Klucz do Szczęścia Meika Wikinga.
Nie byłam na nią szczególnie napalona po przeczytaniu pierwszych stron jeszcze w domu.
Oczywiste oczywistości gość powtarza na co drugiej stronie jakimś takim kalekim, na pół naukowym językiem, męcząc mnie procentami, danymi i innymi.
Nie tego się po niej spodziewałam.
Dobrze jednak, że jej gabaryt dał jej szansę, bo czym dalej w ląd tym przyjemniej.
Do czytania dołączyłam odtwarzanie na YT muzyki hygge i nie wiedzieć czemu, chociaż o blogowaniu nie ma w książce mowy, myślami wciąż wracałam tu.
Zapewne dlatego, że dla nas blogowanie to spotkania choćby w swoim małym "autorskim" gronie, jako, że już to dłubiemy i piszemy we trzy, a HYGGE to m.in szczęśliwi razem jak można w tej małej książeczce wyczytać.
Poza tym jak same jesteśmy wirtualnie aktywne to też więcej czasu spędzamy u Was, w sensie goszcząc się w Waszych małych blogowych światach, w progach, których lubimy się gościć.
A takie goszczenie się i dzielenie się tym kto co ma i co potrafi, też podobno jest bardzo HYGGE.
I tak wraz z dobijaniem pendolino do brzegu, napawając się widokiem morza za oknem, postanowiłam się podzielić również swoją zajawką na tworzenie swojego otoczenia, przyjemnym, czystym i funkcjonalnym.
W tym miejscu trzeba by wspomnieć o jeszcze jednej popularnej ostatnio lekturze czyli Magii sprzątania i drugiej jej części, której tytułu nigdy nie zapamiętam, ale wiadomo o co chodzi.
Proces porządkowania swojej przestrzeni i praca nad tym, żeby otaczać się, rzeczami, które sprawiają mi radość, bo o to głównie autorce obu książek chodzi, trwa u mnie już jakiś czas. Wywaliłam nieskończoną ilość worów niepotrzebnych ubrań, rozdałam drobne nie cieszące mnie rzeczy, stałam się handlarą mebli i elementów wyposażenia wnętrz i nie tylko na OLX.
I po mału, z pasją wszystko wymieniam.
Oczywiście trwa to długo, czego dowodem jest post, który napisałam we wrześniu tamtego roku, ten o meblośmieciach:
KLIK, w którym prosiłam o pomoc w wyborze lampy nad stół.
I ta nadeszła w bardzo konkretnej formie, bo lampę dostałam, w zamian za zrobienie zdjęć innych ich lamp, od Nicole, która pracuje w firmie
Britop, która ją stworzyła.
I tak Herbert zawisł nam nad głowami.
Na początku szczerze mówiąc nie byłam z niego zadowolona, bo choć za dnia bardzo mi pasuje, to nie dawało mi radości wieczorne wypalanie mi oczu ostrym światłem, w którym siedząc nie czujesz się za dobrze, bo też nie za dobrze wyglądasz.
Problem jednak się rozwiązał po znalezieniu żarówki o odpowiedniej "temperaturze".
Wcześniej wisiała w tym miejscu IKEA KROBY, w porównaniu z którą Herbert jest mniej nachalny wizualnie i fizycznie, bo od Kroby dostałam kilka razy pałąkiem w łeb, szczególnie jak zmieniłam już stół z prostokątnego na okrągły, a lampy jeszcze nie...
Pociąg dojeżdża już do stacji Sopot, więc nie mam już czasu na pisiu, pisiu a i Wam pewnie odechciewa się czytu, czytu, więc napiszę jeszcze tylko, że jestem bardzo rada, że podzieliłam się tymi tytułami, bo to szczęście kiedy w domu wszystko ma swoje miejsce, bałagan jak się zrobi, a wiadomo, że się zrobi to dużo szybciej jesteś w stanie skasować, panujesz nad otoczeniem, które w dodatku cieszy Twoje oko, jest przytulnie i HYGGE. Szczególnie kiedy w tym domu masz małego bobasa i spędzasz raczej więcej niż mniej czasu.
Korzystając z tego, że dom i bobasa chwilowo opuściłam idę powdychać mniejszy smog niż w Warszawie i zjeść na śniadanie śledzia po kaszubsku w Barze Przystań w ich pawilonie na samej plaży, gapiąc się na spienione morze.
Polecam. Do następnego. Pa.