Meblośmieci...
tak mój Małżonek, zresztą nie tylko on/wtóruje mu również mój Teściunio/nazywają moje wymarzone, wyszukane, szlifowane w pocie czoła, mebelki.
Bez komentarza.
Na stare lata pewnie szklanki wody nie poda.
Wspomniany Małżonek twierdzi, że aby mebel doznał zaszczytu przekroczeniu proga naszego domostwa po pierwsze musi być tani, stary, rozpadający się, brzydki, poplamiony, zaniedbany, kupiony najlepiej od dziada ziejącego alko.
Trudno się z tym nie zgodzić... :)
Muszą jednak OBAJ Panowie przyznać, ze przychodzi taki dzień, po miesiącach funkcjonowania bez stołu na przykład(bo nic nie odpowiadało wszystkim ww. kryteriom), kiedy siadamy sobie przy pięknym starym stole, pachnącym drewnem i woskiem z pięknie fornirowanym blatem, w który można się gapić godzinami jak w kalejdoskop.
PS. Szukam jeszcze jednego krzesła do komleptu, jakby ktoś coś.
Poniżej, już ubrany, golas z balkonu z pierwszego zdjęcia.
Bardzo jestem rada z wyboru koloru.
Świeci mi w salonie jak słońce:)
Jest bardzo wygodny. Inaczej Antonina by na nim nie spoczęła.
I zmora.
Wybór lampy nad stół.
Czy ktoś mi może doradzić co tam ma zadyndać.
Myślałam o starej lampie z przeciwwagą, ale ostatnio moje myśli podążają ku bardzo współczesnym formom. Myślałam o czymś z przeźroczystego szkła. Jakiejś ładnej bańce.
Pomóżcie, mam mało czasu.
Jak szybko nie zagospodaruję tego zwisającego kabla z sufitu skarzę się na niełaskę Małżonka, który chciałby już widzieć co je wieczorami, a ponieważ mam jeszcze kilka projektów w głowie, nie mogę sobie pozwolić na stan wojny.
HELP.